i wycieczkach po Kanadzie ale nie tylko
pisze dla nas Karol Wronecki
Bohater jednego z filmów Woody Allen’a wyznaje, że „w życiu najważniejsze są dwie rzeczy – sarkazm i orgazm”. Ja mam wiele skromniejsze wymagania – dziś dla mnie ważny jest poranny prysznic i rower, no może jeszcze czerwone wino. Ten pierwszy bo pozwala rozpocząć dzień pełny energii, ten drugi bo daje poczucie zadowolenia z pokonania słabości własnego ciała. Nie bez znaczenia jest także to, że gdy później wracam do domu brudny, prysznic jest znowu moim przyjacielem.
Jeżdżę rekreacyjnie i umiarkowanie od niemal 30-tu lat. Zacząłem na ciężkiej stalowej maszynie za kilkaset dolarów, gdy nogi były słabe a pokonanie byle górki wyciskało łzy z oczu. Potem rowery robiły się lżejsze a nogi silniejsze i któregoś roku stwierdziłem, że w ciągu naszego krótkiego sezonu przejechałem prawie cztery tysiące kilometrów. To był mój najlepszy rok i już taki się nie powtórzył.
Kiedyś na marcowych targach rowerowych, gdzie na początek sezonu schodzą się wygłodniali po zimie cykliści, w kolejce zagadnął mnie nieduży, dobrze umięśniony facet i zapytał: „Ile robisz kilometrów rocznie?” Czułem, że mam do czynienia z tygrysem szos więc skłamałem i powiedziałem: „Cztery i pół tysiąca”. Popatrzył na mnie z pogardą, powiedział: „A ja dwanaście tysięcy” i odszedł!
Fanatykiem nie jestem. Pedałuje dla przyjemności po miejskich ścieżkach rowerowych, wzdłuż naszego wielkiego jak Bałtyk jeziora Ontario czy po pustych w weekendy ulicach koło torontońskiego lotniska. Gdy jest więcej czasu, jadę na północ od miasta, gdzie są górki, pagórki, wiejskie drogi i niewielki ruch. Wiosną rowerzystę uderzają tam zapachy zaoranej ziemi, świeża zieleń lasów i smętnie spoglądające krowy. W lecie słońce praży i w takie dni córka nakazuje mi smarować się kremem ochronnym - grozi rakiem skóry jeśli jej nie posłucham. Potem jesień, ze wszystkimi kolorami liści i ich zapachami - to chyba najprzyjemniejszy okres sezonu.
W październiku nogi są silniejsze niż w kwietniu, upału już nie ma … i wtedy jadę przez wioski Kilbride, Campbellville i Moffat. Cicho tam i bogato, dużo wielkich domów z kortami tenisowymi i stadnin końskich a siwy cyklista nikomu nie wadzi. W Moffat, niejaka Dorothy, prowadzi piekarnię, przy której spotykają się rowerzyści aby na stojąco zjeść jej przysmaki. Ja zawsze proszę o specjał z Kornwalii, duży rogal wypełniony mielonym mięsem z zielonym groszkiem.
Na wsi jedyne stworzenie, które rowerzysty nie lubi to pies, który wygrzewa się w słońcu przed domem. Nie podniecają go samochody ale gdy zobaczy wolno poruszający się obiekt na dwóch kółkach, widzi wroga. Wiele razy musiałem walczyć, aby taki sukinsyn nie złapał mnie za nogę – do odpędzenia napastnika najlepiej nadaje się zwykła pompka rowerowa!
W przeciwieństwie do Toronto, europejskie miasta są bardzo przyjazne dla cyklistów. W którymś roku wypożyczyłem rower na dworcu Friedrichstrasse w Berlinie i przez dwa dni zwiedzałem miasto tą prostą metodą. Wrocław objechaliśmy z bratem wałami i ścieżkami rowerowymi, których tylko pozazdrościć. Gdy pojechaliśmy do Oławy i Jelcza i wróciliśmy późno, moja żona była we łzach przekonana, że coś się nam stało.
Widziany przy szybkości 20 km świat jest zupełnie inny niż ten obserwowany z okien samochodu. Człowiek widzi wiele więcej, znajduje zaskakujące zakamarki, których nie powinno być w metropolii, gdzie mieszka łącznie pięć milionów ludzi a miejsca na zieleń i spokój jest coraz mniej. Co roku widzę, jak tereny, gdzie kiedyś dominowały krowy, pożerane są przez kolejne osiedle dużych domów, a na dawnych wiejskich drogach jedzie coraz więcej samochodów. Ale nawet wtedy wystarczy skręcić w boczną drogę i znowu znaleźć się w dawnych czasach, gdy były to tereny rolnicze a nazwiska na skrzynkach na listy były szkockie, irlandzkie albo niemieckie.
Kiedyś na drodze łatwo przychodziło mi wyprzedzanie wolniejszych ode mnie, którym dumny rzucałem na pożegnanie krótkie „cześć”. Teraz nawet kobiety zostawiają mnie z tyłu i już nikt nikogo nie pozdrawia. Przybyła nowa, liczna generacja rowerzystów na drogich rowerach, ubranych w kolorowe koszulki, obcisłe szorty i obowiązkowe okulary przeciwsłoneczne, którzy patrzą ślepo przed siebie a nic nie wiedzą o przeszłości. Ale ja im wybaczam, ja pamiętam czasy dawne.
Karol Wronecki
29 kwietnia 2021
Copyright © 2014 | Łukasz Parysek & Absolwenci Wydziału Prawa 1969