Kolejny raz spotkaliśmy się na małym zjeździe teatralnym we Wrocławiu. W grudniu 2015 chwaliliśmy sobie spotkanie w Narodowym Forum Muzyki.
Tym razem kultura była przez najmniejsze „k”. Całe szczęście, że zanim trafiliśmy do Teatru Współczesnego spotkaliśmy się naprzód w hotelu a później w Restauracji Okrasa. Dzięki temu spędziliśmy ze sobą kilka sympatycznych godzin rozpoczynając nowy rok zjazdowy.
Natomiast teatr opuściliśmy przed czasem – po pierwszym akcie i wcale nie byliśmy odosobnieni. Dwie osoby od nas zostały i rozmawiając z nimi po spektaklu jestem zadowolona, że nie podkusiło mnie i innych uczestników naszego spotkania by pozostać dłużej. Żal tylko, że zamiast dłuższego spotkania w miłej restauracji przemęczyliśmy się w „świątyni” sztuki.
Teatr to widowisko na żywo, to sztuka a co za tym idzie powinno w sposób umowny coś prezentować. Jeśli to robi w sposób dosłowny to tak jak jeleń na rykowisku jest kiczem. Koniec świata w Breslau to nie jest, tak jak możemy przeczytać w nocie teatru współczesnego, „… pełen napięcia thriller psychologiczny…” - to niestety jest kicz czyli obraz przedstawiony w sposób rzeczywisty bez niedomówień i domyślności – tu nie ma miejsca na sztukę, na interpretację. Tym bardziej z tego „przedstawienia” nie dowiemy się jak wyglądał fascynujący świat „… lat dwudziestych XX wieku, zaludniony przez piękne kobiety, zdegenerowanych arystokratów, morfinistów i członków tajemnych sekt” – owszem są morfiniści. Obraz, który nam pokazano można śmiało wkleić w każdy wiek by pokazać degenerację grup ludzi czy przypadkowych jednostek – tu nie ma żadnych odniesień do Wrocławia „Breslau”. Ta sztuka nie ma nic wspólnego z Krajewskim oprócz Eberharda Mocka. Całe szczęście, że pani reżyser Agnieszka Olsten nie zechciała nam pokazać na „żywo” morderstw z powieści Krajewskiego bo teatr musiałby postarać się o nowych aktorów – a może i żal??
A ja uważam (i nie jestem w tym odosobniona), że widownia zgromadzona w Teatrze Współczesnym wykazała się daleko idącą poprawnością. W czasach Mocka zniesmaczona widownia gwizdałaby i tupała i tylko żal, że nie dostosowaliśmy się do konwencji przyjętej przez reżyser. Wyjście z teatru po przerwie nie jest dobrym wyjściem by uzewnętrznić swoją opinię, przyznam, że z zazdrością patrzyłam na pana, który wychodził w czasie pierwszego aktu rzucając poprawnej widowni ironiczne spojrzenie. Pierwszy akt nie zakończył się jednym oklaskiem a po przerwie wyszła około 1/3 widzów. Nie wszyscy co mieli nadzieję na lepszy drugi akt doczekali się tego.
Reżyser Agnieszka Olsten uważa, że Mock powinien na nasz rachunek czasu, wytrwałości i pieniędzy rozwiązywać przez 1 ½ godziny swoje problemy - nieodosobnione zresztą w żadnej epoce i żadnym miejscu – tak było i jest wszędzie i nie musimy idąc na zupełnie inną fabułę kolejny raz się o tym przekonywać. Gdzie ten Breslau lat dwudziestych??!! Sztuka jest archaiczna wbrew formie, bo nikt z nas nie chce dziś czekać 90 minut na przejście do tematu - też zresztą nie najlepsze.
Renata Gryglaszewska