Obrazki, które coś mi przypominają
Pisze dla nas Karol Wronecki
Renata apeluje by opowiedzieć na naszej stronie o tym co lubimy a czego nie. Choć nie dorównam Tadziowi Dobieckiemu, to lubię, gdy ściany pokryte są pamiątkami z przeszłości.
Gdy rosłem na ulicy Mierniczej w mieście Wrocław, nad kanapą która była moim spaniem a w ciągu dnia służyła do oglądania telewizji, wisiał wielki obraz religijny, kiczowaty i pretensjonalny. Ich produkcja musiała być masowa, bo podobne widziałem w innych mieszkaniach. W domu mechanika samochodowego był to jedyny przejaw czegoś co można było nazwać sztuką i od początku czułem, że chciałbym oglądać coś innego.
Dzisiaj mamy na kanadyjskich ścianach wiele grafik, rysunków i obrazów z dwóch kontynentów. Nie ma w tym ładu ani składu, ale z każdym z nich kojarzy się jakaś mała historia. Jako, że jest jesień i za oknem albo szaro albo pada, patrzę na nie częściej niż w czasie rozpalonego lata. Oto pięć o których chciałbym co nieco opowiedzieć.
Najpierw mój najstarszy eksponat - delikatna i wyblakła już, nieduża akwarela podpisana po polsku SZKIC WIDOKU W CARLSBERG 12/9/875. W roku, może, 1970 byłem młodszym asystentem na prawie i zarabiałem 1.000 zł miesięcznie, gdy na targu staroci znalazłem ten obrazek przedstawiający jezioro otoczone górami, za który zapłaciłem 100 zł. Sprzedająca pani podała nazwisko malarza kore było mi znane, bo narzeczona mieszkała na Biskupinie i ten twórca miał tam swoją ulicę. Problem w tym, że zanim dojechałem tramwajem do domu ta informacja wyleciała mi z głowy i próby zidentyfikowania artysty spełzły na niczym. Obok tytułu jest mały inicjał ale nie sposób go odcyfrować a wrocławscy specjaliści od malarstwa, których prosiłem o pomoc powiedzieli mi, że to musiał być jakiś amator a nie gwiazda z Biskupina. To jednak nie odbiera mi nadziei, że może mam na ścianie Jacka Malczewskiego?
Eksponat numer dwa to nieco pognieciona kartka z zeszytu, a na niej rysunek ołówkiem kościelnych wież podpisany kulfonami NOWY SACZ POWIAT MIASTOSELO. Na odwrocie okrągła pieczątka zaświadczająca, że autorem był Nikifor z Krynicy. Był to prezent, który facetowi z Mierniczej dała Janina Jawor z tego właśnie Nowego Sącza. Niektórzy z was pewnie ją pamiętają, brała udział w Zjeździe tylko raz ale w trakcie studiów łączyła nas wielka a szalona miłość.
Trzeci to kolejna kartka, która przed laty wisiała na gwoździu w pracowni norweskiego rzeźbiarza nazwiskiem Arne Vinje Gunnerud w mieście Arendal na południu tego kraju. Szybki rysunek ołówkiem przedstawia tego Wikinga z dzikim włosem i podpisany jest Rauf Bauge, 1978. Arne i jego żona przygarnęli nas i nasze dzieci przez sześć miesięcy po tym, gdy wyjechaliśmy z Polski 22 lipca 1981 roku uchodząc przed pewnym związkiem zawodowym. Rok później, gdy już lecieliśmy do Kanady poprosiłem Arne czy mógłbym tę podobiznę dostać, zdjął ją z gwoździa i wręczył. Po latach, dzięki internetowi, udało mi się znaleźć autora, który nie mógł się nadziwić jak to jego przypadkowy rysunek trafił za ocean. Bauge pisał, że uczył sztuki w lokalnej szkole średniej, przyprowadził klasę aby młodzież zobaczyła jak pracuje artysta i w trakcie tego spotkania naszkicował jego profil. Wróciliśmy do Arendal dokładnie 25 lat później, co do dnia, niestety kilka miesięcy po śmierci Arne. W uznaniu jego pamięci lokalne władze zbudowały nowe skrzydło w muzeum miejskim i poświeciły to miejsce jego dziełom.
Czwartym eksponatem jest obraz olejny przedstawiający drogę i samotne domy w śniegu. Bardzo melancholijny, podpisany jest Alb. Janssen, 29, Wilhhaven, a więc pokazuje chyba północne Niemcy, gdzie jest to Wilhelmshaven. Kupiliśmy go na aukcji w Toronto, namalował to najwyraźniej amator co nie przeszkadza by nasza córka zapowiedziała, że gdy odejdziemy na łono Wielkiego Manitou ona chciałaby go powiesić na swojej ścianie.
A ostatnim dziełem jest rysunek zrobiony przez nasza najstarszą wnuczkę, Brynn Wronecki, gdy miała ledwo dziewięć lat. Lubię tę twarz bo jest pełna smutku czy zdziwienia. Jedyna w rodzinie miała ciągoty artystyczne, cały czas rysowała i malowała, i właśnie wtedy starała się o przyjęcie do szkoły podstawowej dla dzieci z talentami artystycznymi. Nie dostała się, była smutna i przygnębiona i ten rysunek chyba to pokazuje. Dobrze, że go nie wyrzuciliśmy – a przy czwórce wnuków było dziecięcych produkcji wiele - bo minęło parę lat, jest dzisiaj wysoką nastolatką a z tych artystycznych zainteresowań niewiele zostało. Karol Wronecki
17 października 2020
Copyright © 2014 | Łukasz Parysek & Absolwenci Wydziału Prawa 1969