ALBO DOBRE WIEŚCI Z KRAJU BASKÓW
Pisze dla nas Karol Wronecki
Typowy turysta, a co roku ściąga ich do Hiszpanii 90 milionów, zwykle pragnie zobaczyć Madryt oraz sznureczek miast wzdłuż spalonego słońcem wybrzeża Morza Śródziemnego – od Malagi do Barcelony.
Ale ten kraj ma jeszcze jedno wybrzeże, zielone na północy nad Atlantykiem i o nim wielu odwiedzających zapomina. I właśnie tam, na skraju Hiszpanii i Francji, leży Euskal Herria, kraj Basków. Z trzema milionami mieszkańców którzy zamieszkują bardzo górzyste terytorium nieco większe od województwa opolskiego jest to kraina bardzo różna od reszty Hiszpanii a dzisiaj dobry przykład jak wbrew geografii mała grupa etniczna może zachować kulturową odrębność.
I tam właśnie udaliśmy się razem z Pierwszą Żona niedługo po wrześniowym 24 zjeździe Absolwentów. Wrażeń było wiele ale opowiem o trzech najważniejszych.
Najpierw język.
Oto próbka języka baskijskiego - a temu kto zrozumie o co idzie, należy się medal.
Aitortu duenez, aukera izan du Miarritzeko Munduko Txapelketan aritzeko, frontballean, baina sentimendua ez dela bera, eta, Espainiako selekzioak ez diela %100ean ordezkatzen. «Euskal selekzioak aukeratu izan banu Munduko Txapelketa jokatzeko, ez nuen zalantza egingo».
Mieszkańcy Euskal Herria mówią językiem, który nie dość, że nie ma sobie podobnego w Europie, ale jest archaicznym fenomenem na skalę światową. To mowa która pozostała z czasów może siedem tysięcy lat temu, gdy kontynent zamieszkiwali neolityczni rolnicy. Zawsze była to mała wyspa w morzu języków romańskich a w ubiegłym wieku generał Francisco Bahamonde Franco próbował tę wyspę zatopić.
Za używanie języka przodków ludzie szli do więzienia a dzieci chodziły do hiszpańskiej szkoły w ciągu dnia a wieczorem na tajne komplety baskijskiego. Z tych represji wyrosła zbrojna rewolta podziemnej partyzantki miejskiej zwanej ETA, która oficjalnie zakonczyła się ledwo cztery lata temu.
Dzisiaj ten region ma daleko idącą autonomię a z nią baskijski przeżywa renesans. Że jesteś w innej Hiszpanii świadczą wszystkie napisy, tablice i etykiety które są obowiązkowo w dwóch językach, z baskijskim na pierwszym miejscu. A więc drogowskazy kierują do Bilbo/Bilbao, Donostia/San Sebastian czy Gasteiz/Vitoria. W wielkim sklepie spożywczym nawołują przez głośniki do kupowania przecenionej szynki w obu językach, tak samo reklamują buty. W Bilbao naliczyłem siedem stacji radiowych nadających w tym archaicznym języku.
Następnie PINTXOS /pinczos/.
To baskijska wersja hiszpańskich tapas, małych zakąsek za dwa czy trzy euro, wyłożonych na barze na półmiskach. Nie musisz znać baskijskiego, pokazujesz tylko palcem co chcesz spróbować, zjadasz swoje pintxo i jesteś gotowy na następne.
Wybór jest naprawdę oszałamiający. Można zacząć od talerzyka z cienkimi jak papier plasterkami jamon serrano, wielkiej szynki na kości, ze świń, które karmione są tylko żołędziami, a którą barman zgrabnie kroi przed tobą. Potem kanapka-góra – z krewetkami i startym burakiem, albo z anchois i oliwkami, z langustą lub z dorszem przykrytym sałatką z jakiejś jarzyny, czy pieczarki posypane papryką wędzoną w formie małego szaszłyku. Baskonia leży nad Atlantykiem, dokładniej nad Zatoką Biskajską, więc owoców morza tam nie brakuje.
Po morzu są obowiązkowe ziemniaczane krokiety nadziewane rozmaitościami i smażone w oleju albo kawałek omleta gdzie ziemniaków więcej niż jajek. Mieszkaniec kraju znad Wisły ucieszy się, gdyż na barze znajdzie też kawałki kaszanki.
Nagroda temu kto jest w stanie zjeść więcej niż trzy takie przekąski. Do tego duży wybór „popitków”, ale Baskijczycy wolą wytrawny, niefiltrowany cydr czy piwo nad hiszpańskie wina. Chwalą się, że jabłecznik pili na długo przed czasem, gdy Rzymianie przynieśli do Iberii uprawę winogron. Serwują go nalewając do szklanki z butelki uniesionej wysoko nad głową co ma zwiększać jego musowanie.
A na koniec - Pireneje.
To górskie pasmo rozdzielające Francję i Hiszpanię nie jest tak znane jak Alpy ale być powinno. Dochodzi do wysokości 3.600 m i uradowałoby serce naszego górala, Radka Murzyna. Strome drogi o niezliczonych zakrętach, gęste lasy, które jakimś cudem utrzymują się na niemal pionowych skałach, wąwozy z dzikimi strumieniami – właściwie co chwilę należałoby stanąć i pogapić się.
Z francuskiego miasteczka Donibane Garazi/Saint-Jean-Pied-de-Port (bo i we Francji szanowane jest baskijskie nazewnictwo) wjeżdżamy z powrotem do Hiszpanii głębokim wąwozem, którym przez wieki szły przeciw Hiszpanom rozmaite armie. Ostatni raz były to wojska Napoleona, na które po stronie baskijskiej w dolinie Orreaga/Roncesvalles czekały angielskie oddziały. Starcie skończyło się przegraną Anglików ale nie uratowało francuskiego panowania nad północną Hiszpanią.
Jeden z brytyjskich oficerów, który brał udział w tej bitwie osiedlił się potem w moim Toronto i dzięki niemu jest tam dziś ulica Roncesvalles. Przez długie lata było to centrum polskiej społeczności w mieście, dziś jednak jest tam więcej chińskich sklepów niż polskich a z pomnika papież Wojtyła wyciąga ręce w kierunku byłej cukierni pani Granowskiej, która słynęła z pączków.
I tak udało mi się ustalić związek między Euskal Herria i Toronto! Karol Wronecki
6 grudnia 2022
Copyright © 2014 | Łukasz Parysek & Absolwenci Wydziału Prawa 1969