O wykładowcy i człowieku
piszą
Renata Gryglaszewska - Eckhardt
i Andrzej Eckhardt
Cz. 1-sza
Z doc. dr Tomaszem Afeltowiczem na drugim roku studiów mieliśmy zarówno ćwiczenia jak i wykłady no i na koniec egzamin z Ekonomii politycznej.
Sprawdzam indeks i o ile na pierwszym roku nie ma czym się chwalić z ćwiczeń z ekonomii to egzaminy już są lepsze (4) a na drugim roku już mam piątki z ćwiczeń i egzaminów. Ale JAK się słuchało tych wykładów!
Gdy zdawaliśmy egzamin w 1967 doc. dr T. Afeltowicz był już kierownikiem Katedry Ekonomii na Wydziale Prawa. Była to jedna z dłużej trwających Katedr; gdy już pracowałam na Wydziale Prawa to żartowaliśmy, że we Wrocławiu są już tylko dwie Katedry: jedna na Ostrowie Tumskim a druga nasza.
Na studiach dość tłumnie chodziliśmy na wykłady, których słuchało się dobrze, wykładowca był energiczny, mówił ciekawie i ta ekspresja w przekazie wykluczała nudę i przysypianie. Wykłady mieliśmy w starym gmachu dość mocno ściśnięci w sali a ja miałam kłopot z nadążaniem notowania wartkiego wywodu. I wtedy właśnie nastąpił niezbyt przyjemny pierwszy kontakt z profesorem – nieopatrznie poprosiłam o powtórzenie kwestii (której nie zdążyłam zapisać). Profesor podbiegł do mnie, złapał mój notatnik, zademonstrował go wszystkim i krzyknął, że „jak się pisze takimi wołami to trudno nadążyć!”. Postarałam się … i z ćwiczeń oraz egzaminu dostałam piątkę. A po obronie na koniec studiów dostałam propozycje pracy w Katedrze Ekonomii.
Wykłady były ubarwiane “problematami”: problemat sznurka, problemat psa, problemat grani, wiejących wiatrów itp. Nie pamiętam czy te „problematy” towarzyszyły nam już na studiach ale pracując już w Katedrze chodziłam również jako słuchacz na wykłady i ilość „problematów” bez wątpienia rosła nie tylko na wykładach ale i w życiu. Dzięki problematom słuchało się ekonomii czasem jak reportażu, choć bywało, że studentom w głowie zostawał tylko obrazek z problematu co skutkowało wśród bardziej leniwych ograniczaniem „wiedzy” do obrazka i na pytanie o problemy związane z rozwojem gospodarczym recytowali: Problem sznurka, tortu, psa itd. bez umiejętności połączenia tego z jakakolwiek analizą ekonomiczną.
Do pracy w Katedrze trzeba było też podszlifować znajomość matematyki. Szczęśliwie dla pracowników Wydziału Prawa na Wydziale zorganizowano (co dzisiaj wydaje mi się kompletnie abstrakcyjne) roczny kurs matematyki wyższej.
Katedra zamieniona została na Instytut Nauk Ekonomicznych, którego dyrektorem dalej pozostał prof. Tomasz Afeltowicz, był również prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego i członkiem Komitetu Ekonomicznego PAN
Bardziej merytoryczne wspomnienia o profesorze Tomaszu Afeltowiczu można znaleźć w 18-tym numerze Wydawnictwa Wrocławskiego cz. Ekonomia. Jest to zeszyt poświęcony pamięci prof. Tomasza Afeltowicza, którego zainteresowania koncentrowały się na analizach funkcjonowania gospodarki i możliwości prowadzenia racjonalnej polityki ekonomicznej w toku przemian systemowych.
Poza ekonomią wszyscy wiedzieli, że „drugą wielką miłością” profesora był jego samochód – szczególne marzenie lat sześćdziesiątych: Fiat 125. W gabinecie odbywały się licytacje, „który mniej pali” – jak mówiliśmy: „samochód szefa miał uzyski paliwa” – zawsze palił najmniej. Emocjonalny stosunek do auta oddaje reakcja tuż po wypadku, gdy w bardzo bliskiej zażyłości znalazł się tramwaj i auto z szefem w środku. Przyjechała straż pożarna bo trzeba było samochód przeciąć by uwolnić naszego szefa, który ostatkiem sił krzyczał: „Tylko nie tnijcie mojego AUTA. (R.G-E.)
Cz.2 –ga.
Anegdoty – zazwyczaj wspominkowe – gdy ktoś ma lekkie pióro opisują człowieka znakomicie. Są jednak zawsze indywidualnym i niejako migawkowym jego obrazem. Trudno zatem za ich pomocą oddać to, co w danej postaci najistotniejsze. Otóż mnie zawsze uderzały w Afelcie, czy Szefie (to były jego główne ksywy wśród zespołu, którym kierował, też znamienne, jak sadzę) dwie cechy charakteru.
Po pierwsze – rzadko spotykana ciekawość świata i życia wyrażająca się potrzebą uczestnictwa - nierzadko wymykającą się spod kontroli - we wszystkim, co go otaczało. Uczestnictwa aktywnego i krytycznego zarazem a jednocześnie przepełnionego radością, że właśnie czegoś ważnego – choćby tylko Jego zdaniem – doświadczył, że dotknął rzeczywistości społecznej tam, gdzie właśnie się ona stawała. Po drugie - awers tej radości i ciekawości – nieodparta potrzeba podzielenia się kolejnym doświadczeniem z otoczeniem. Był więc dzięki temu kopalnią wiedzy ze swoistej „socjologii dnia codziennego polityki”. A ponieważ czynił to ze swadą, urokiem i elegancją niepokornego, jak na owe czasy, inteligenta – zapadało to w pamięć. Gdy potem komentowaliśmy - czasem z życzliwym, ale jednak przekąsem - te relacje z „obserwacji uczestniczącej” – na ogół w użyciu była jego pierwsza ksywa – „Afelt”… Afelt to, Afelt tamto…
Jednak na pierwszy plan w pamięci o Panu Tomaszu jako o człowieku z którym, i przy którym spędziłem niemal całe swe życie zawodowe wysuwa się wspomnienie Jego niespotykanej i wówczas, oraz jak obserwuję, również dziś lojalności. Przede wszystkim wobec zespołu, którym kierował przy czym była to lojalność wielowymiarowa, rzec można, było tak w błahych, mniej błahych i całkiem już poważnych sprawach pracowniczych, w których zawsze stał za nami murem póki było można a nawet i później, narażając się na krytykę takiego czy innego, tyleż ważnego co skostniałego gremium uczelnianego. Lojalny był też wobec nas - choć może „podbite” to było uczuciem satysfakcji z kierowania zespołem - na zewnątrz, poza uczelnią, choć tam przybierało z natury rzeczy nieco inną postać – promowania, chwalenia, polecania „swego człowieka”. Członek Jego zespołu to był – niejako ex definitione „debeściak” i trzeba było się naprawdę nieźle starać, by tę – jakby nie było – nieco na wyrost przyznawaną opinię utracić. I w tej funkcji – czy była to obrona przed burą u dziekana, czy wsparcie przy poszukiwaniu promotora, wydawcy czy innych działaniach zawodowych - sprawdzała się jak nigdy jego druga ksywa „Szef”. Mało jednak kto pamięta – bo nas to bezpośrednio nie dotyczyło, że lojalność Tomasza Afeltowicza sięgała znacznie dalej – także do osób z branży ekonomicznej albo i takich których uważał za cennych dla nauki a którym podwinęła się noga ot, tak po ludzku, na przestrzeni albo historii, albo po prostu życia zawodowego. Czuł się niejako współodpowiedzialny za przywrócenie ich życiu publicznemu, życiu naukowemu. I – nie deliberując bez potrzeby nad szczegółowymi motywacjami – warto to na koniec podkreślić, że nie każdy to potrafi, a nawet jak potrafi – to nie zawsze chce. (A.E.)
Renata Gryglaszewska – Eckhardt,
Andrzej Eckhardt
6 lipca 2020
Copyright © 2014 | Łukasz Parysek & Absolwenci Wydziału Prawa 1969