Wrocław tego okresu jeszcze w wielu miejscach w ruinach ale też w eksplozji budownictwa lat sześćdziesiątych - co to nas czasem straszy do dzisiaj.
Nie wszyscy byliśmy „z Wrocławia” część z nas była „spoza”. Ci „spoza” trochę na początku tę różnicę czuli – bo to miasto duże, trzeba się nauczyć jeździć tramwajem, obcych miejsc do mieszkania, mama śniadania nie poda, na zakupy trzeba samemu a pieniędzy brak, kluby kuszą, akademiki wprowadzają rygory (nie to co teraz), kina, teatry…. Pociągi, pociągi, pociągi: do domu, do dziewczyny, do chłopaka czasem do wódki.
Zajęcia od rana do wieczora a przecież wolnością trzeba się zachłysnąć:
„A wolność to nie jest port, nie adres i nie przystań
wolność - to ona po to może być, żeby z niej czasem
nie skorzystać.” (A. Poniedzielski)
Wrocław tego okresu jeszcze w wielu miejscach w ruinach ale też w eksplozji budownictwa lat sześćdziesiątych - co to nas czasem straszy do dzisiaj. Pamiętacie jak jechało się pociągiem już w granicach Wrocławia i zaraz przy nasypie kolejowym panoszyły się ruiny wielkiej konstrukcji hali (targowej?), a na ul. Wita Stwosza ruiny pałacu Hatzfeldów, rozebrane dopiero w 1966 r. Cała ulica Powstańców Śląskich to pola, gdzie-nie gdzie usiane gruzem i zarośnięte chaszczami. Kino Śląsk – było samodzielną, „wygryzioną” z innych obiektów budowlą z „siermiężno – modernym” neonem a przed nim zawsze tłum i „koniki” z biletami dwa razy droższymi. Na rogach ulic budki telefoniczne z przykutymi łańcuchem książkami telefonicznymi i nieodłączną neurotyczną kolejką pod skrzypiącymi drzwiami. Mieliśmy ulubione bary, najczęściej mleczne i kawiarnie, czasem chadzało się do klubów. W Kalamburze, Pantomimie czy u Grotowskiego być wypadało. Wydział był w jednym budynku a wykłady dodatkowo w gmachu głównym. W salkach Wydziału stały długie stoły związane z siedziskami – żeby przejść „pod ścianę” trzeba było całą ławę wysadzić. Oczywiście królową wykładów była czarna tablica, kreda i ścierka. Egzaminy to egzaminy a nie testy, choć choinki z postępowania cywilnego były pierwowzorem testu.
Na świecie panował ruch hipisowski ze skrajnym pacyfizmem (wydaje mi się, że nas to jakby mniej wciągnęło) – my chyba byliśmy takie ówczesne japiszony – jak się ktoś nie zgadza to niech protestuje! Dziewczyny miały na głowach bombki (tapir zwiększający objętość głowy ze dwa razy) a na sobie tak zwane mini – 5 cm do 10 cm przed kolano! Chłopcy włos dłuższy o ile natura pozwoliła. A Maryla Rodowicz w 1967 r. na Przeglądzie Piosenki Studenckiej śpiewała „Jak cię miły zatrzymać”, co było często a propos naszych problemów i dlatego w 1968 podobała nam się piosenka „Trzy, może nawet cztery dni”. „Takie ładne oczy” to już Czerwone gitary z 1968 r. Prywatki no i Pałacyk. W domach królowały ze względu na mały metraż segmenty Kowalskich – czasem z połyskiem takim, że ech!
Każdy ma inne wspomnienia krążące wokół tego samego – to już wymaga od Was sięgnięcia po pióro.
Historia dała po głowie w 1968, ale o tym całkiem osobno we wspomnieniach naszych przyjaciół.
Renata Gryglaszewska
4 czerwca 2014
Copyright © 2014 | Łukasz Parysek & Absolwenci Wydziału Prawa 1969